Hermiona
obudziła się w skrzydle szpitalnym, obolała. Z trudem wsparła się
na łokciach i pisnęła przerażona, widząc siedzących u jej stóp
Ginny i Harry'ego. Byli bladzi, a podkrążone narządy wzroku i
skołtunione włosy, upodabniały ich do zombie. Przekrwionymi
oczami, wpatrywali się w nią tak świdrująco, że po plecach
przebiegły jej dreszcze.
–
Ej, Harry, Hermiona się obudziła – szepnęła Ginny głosem o
automatycznym, wypranym z emocji brzmieniu.
–
Zauważyłem – wymruczał Gryfon, ziewając szeroko, nawet nie
zasłaniając posiniałych usteczek.
–
C-co wam się stało? – spytała Hermiona, nie kryjąc przerażenia.
Ginny
zamrugała kilka razy, potrząsnęła głową, jakby próbując dojść
do siebie, przeciągnęła się i powiedziała:
–
Wybacz – szepnęła normalniejszym głosem. – Czuwaliśmy nad
tobą całą noc pod peleryną-niewidką...
– A
co mi się stało? – zadała pytanie Hermiona słabym głosem.
–
Nie pamiętasz? – zdziwił się Harry, a ona zaprzeczyła
pokręceniem głowy. – N-no... udało nam się podsłuchać, że...
no... ktoś rz-rzucił...
–
Ktoś potraktował cię Cruciatusem –
wyręczyła go Ginny, w oczach której zalśniły najprawdziwsze łzy.
– Tak mi przykro, Hermiono...
Przypomniała sobie to okropne uczucie bycia pożerana od wewnątrz,
ten nieopisany ból, dźwięczny śmiech i długie, blond włosy...
– Miona, pamiętasz kto cię zaatakował? – spytał ją Harry. –
To bardzo ważne, napastnik musi zostać ukarany...
– Tak, ześlemy szmaciarza do Azkabanu! – zawtórowała mu Ginny.
– T-tylko, że ja... – zająknęła się Hermiona, tłumiąc
szloch. – J-ja nie pamiętam.
– Och, nie!
W tej chwili znikąd pojawiła się pani Pomfrey z srebrzystobrodym
Dumbledore'em u boku i wygoniła Harry'ego oraz Ginny, zaskoczona ich
obecnością w tym miejscu. Pielęgniarka napoiła Hermionę jakimś
eliksirem, dyrektor zadał jej kilka pytań dotyczących tożsamości
napastnika, ale Gryfonka pamiętała tylko tyle, że miał długie,
jasne włosy i prawdopodobnie był dziewczyną...
– Powinnaś odpoczywać – powiedziała w końcu pani Pomfrey i
podała jej eliksir słodkiego snu.
Obudziła się kilka godzin później i może w takiej sytuacji
zabrzmi to niedorzecznie, ale najbardziej przykro było jej przez to,
że nie udało jej się odwiedzić matki, zgodnie z obietnicą
Snape'a. Łzy bezsilności napłynęły jej do oczu i spłynęły
strużkami po delikatnych, rumianych policzkach.
Była najzwyczajniej w świecie zmęczona. Zmęczona tym wszystkim –
śmiercią ojca, rozstaniem z Draco, tajemnicą profesor Targaryen,
Ronem, wczorajszym napadem... Nawet nie mogła spotkać się z matką,
bo los się na nią uwziął. W takich chwilach Hermiona naprawdę
nienawidziła żyć, ale nie poddawała się. Trwała nadal i nie
myślała o samobójstwie – była na to zbyt silna.
Zasnęła ponownie.
Po południu odwiedzili ją Ginny i Harry. Wyglądali znacznie lepiej
niż rankiem i Hermiona podejrzewała, że udało im się znaleźć
parę chwil na sen.
– Harry chciał ci przynieść zadania domowe, ale go powstrzymałam
– wyznała Ginny z poczuciem winy. – Nie bądź zła, proszę,
ale pomyślałam, że dobrze ci zrobi odpoczynek.
– Nie jestem zła. – Hermiona uśmiechnęła się leciutko. – I
tak nie mam siły na pisanie wypracowań.
Ginny chwyciła ją za rękę i chociaż Granger poczuła się
troszkę nieswojo (biorąc pod uwagę fakt, że Weasley czuje do niej
coś więcej niż siostrzaną miłość), nie odepchnęła
przyjaciółki.
– Miona, przypomniałaś coś sobie? – zapytał nagle Harry
poważnie.
I Hermiona opowiedziała przyjaciołom to, co wcześniej mówiła
Dumbledore'owi. Czyli bardzo niewiele.
Pół godziny później Harry i Ginny udali się na trening
quidditcha – co prawda Harry-kapitan byłby w stanie go przełożyć,
gdyby tylko pani Pomfrey ich nie przegoniła – i Hermiona zasnęła
ponownie, wcześniej zjadając ciepły posiłek przyniesiony przez
pielęgniarkę.
Obudził ją jakiś szelest, jakby trzepot czyichś skrzydeł, i
otworzyła lewe oko, a po chwili również prawe i usiadła,
spodziewając się, że dostrzeże przed sobą wielkiego ptaka.
To, co, a raczej kogo, tam zobaczyła, było dla niej absolutnie
zaskakujące.
– Profesor Snape? Mama?! – pisnęła i, zapominając o tym, że
miała odpoczywać (chociaż nie czuła już żadnego fizycznego
bólu, psychicznie była rozbita), wyskoczyła z łóżka i rzuciła
się w ramiona rodzicielki.
– Hermi, moja Hermi. – Matka poklepała ją po plecach czule i
pocałowała w czoło. – Pan Severus mówił, że się
rozchorowałaś i nie chciał cię osłabiać teleportacją, więc
przyprowadził mnie tutaj!
Oczy Hermiony spojrzały na profesora Snape'a rozszerzone z
zaskoczenia. Zaskoczenia i wdzięczności – cieszyła się, nie nie
zamartwiał Jean wczorajszym atakiem.
Pani Granger zaczęła opowiadać jej o podróży błędnym rycerzem
i niesamowitym sklepieniu Wielkiej Sali („Pamiętałam, jak
pokazywałaś mi w Historii Hogwartu fragment o tym, że sufit
jest zaczarowany! Zawsze marzyłam o tym, by go zobaczyć na własne
oczy, chociaż ci o tym nie mówiłam!”) i Hermiona poczuła się
najszczęśliwszą dziewczyną na świecie.
***
Draco, ukryty z pomocą zaklęcia kameleona, podziwiał Hermionę z
kąta skrzydła szpitalnego. Była taka szczęśliwa, kiedy
rozmawiała z tą mugolską kobietą, której nie można było
odmówić uroku osobistego.
Coś ścisnęło mu serce metaforycznie...
Hermiona wyglądała zaskakująco pięknie i zdrowo, jak na osobę,
którą ktoś... ktoś potraktował Cruciatusem...
Zagotował się ze złości...
Gdyby nie to, że od wczoraj nigdzie nie mógł znaleźć Greengrass,
dokonałby samosądu. Po tym, czego dowiedział się od Astorii,
Draco nie miał wątpliwości, że długowłosym, blond napastnikiem
była Daphne...
Snape i Pani Grenger opuścili skrzydło szpitalne i Hermiona została
sama.
Och, tak bardzo miał ochotę zdjąć z siebie zaklęcie, podejść
do ukochanej i pocałować ją czule, ale nie mógł się na to
zdobyć. Zresztą... ona go nie kochała. Wyraziła się jasno wtedy,
na szczycie Wieży Astronomicznej...
Draco westchnął posępnie i opuścił skrzydło.
***
Około piątej po południu Hermionę odwiedził Cedrik, przynosząc
jej pokaźną skrzynię pełną czekoladowych żab.
– Nie mogę tego przyjąć – szepnęła, myśląc, że kosztowało
go to majątek.
– Możesz – odpowiedział. – Nalegam. Za oprowadzenie mnie po
szkole.
– Obroniłeś mnie przed Ronaldem, więc przysługa została
spłacona – odrzekła. – Zresztą nie oczekiwałam za to zapłaty
– zaśmiała się.
– Wiem. Ale nie przyjmuję zwrotów.
– Niech ci będzie – westchnęła, częstując się czekoladową
żabą i podając jedną Cedrikowi, ale on pokręcił głową.
– Nie jadam – powiedział i widząc pytające spojrzenie
Hermiony, poprawił się: – Nie jadam czekolady. Jestem uczulony.
– Aaach – opowiedziała ze zrozumieniem.
Wtem drzwi skrzydła szpitalnego otworzyły się i dwie pary stóp
przygalopowały do środka. Harry zerwał z siebie i Ginny
pelerynę-niewidkę.
– Luna zaginęła – wydyszał, ocierając pot z czoła.
– Razem z siostrą Astorii Greengrass, z którą chodzę do klasy.
Daph...
– Daphne. – Hermionę olśniło. – To Daphne Greengrass mnie
zaatakowała.
.
.
.
I oto kolejny rozdział. Najkrótszy z wszystkich, ale nie chciałem tego przyciągać. Być może w grudniu uda mi się coś jeszcze napisać.
Nareszcie jakieś szczęśliwe chwile dla Hermiony. Zaczynam nawet lubić Snape'a takiego, jakiego przedstawiasz.
OdpowiedzUsuńMam nadzieję, że Lunie nic nie będzie...
Pozdrawiam!