11 gru 2016

08. Ponownie w skrzydle szpitalnym

Hermiona obudziła się w skrzydle szpitalnym, obolała. Z trudem wsparła się na łokciach i pisnęła przerażona, widząc siedzących u jej stóp Ginny i Harry'ego. Byli bladzi, a podkrążone narządy wzroku i skołtunione włosy, upodabniały ich do zombie. Przekrwionymi oczami, wpatrywali się w nią tak świdrująco, że po plecach przebiegły jej dreszcze.
– Ej, Harry, Hermiona się obudziła – szepnęła Ginny głosem o automatycznym, wypranym z emocji brzmieniu.
– Zauważyłem – wymruczał Gryfon, ziewając szeroko, nawet nie zasłaniając posiniałych usteczek.
– C-co wam się stało? – spytała Hermiona, nie kryjąc przerażenia.
Ginny zamrugała kilka razy, potrząsnęła głową, jakby próbując dojść do siebie, przeciągnęła się i powiedziała:
– Wybacz – szepnęła normalniejszym głosem. – Czuwaliśmy nad tobą całą noc pod peleryną-niewidką...
– A co mi się stało? – zadała pytanie Hermiona słabym głosem.
– Nie pamiętasz? – zdziwił się Harry, a ona zaprzeczyła pokręceniem głowy. – N-no... udało nam się podsłuchać, że... no... ktoś rz-rzucił...
– Ktoś potraktował cię Cruciatusem – wyręczyła go Ginny, w oczach której zalśniły najprawdziwsze łzy. – Tak mi przykro, Hermiono...
Przypomniała sobie to okropne uczucie bycia pożerana od wewnątrz, ten nieopisany ból, dźwięczny śmiech i długie, blond włosy...
– Miona, pamiętasz kto cię zaatakował? – spytał ją Harry. – To bardzo ważne, napastnik musi zostać ukarany...
– Tak, ześlemy szmaciarza do Azkabanu! – zawtórowała mu Ginny.
– T-tylko, że ja... – zająknęła się Hermiona, tłumiąc szloch. – J-ja nie pamiętam.
– Och, nie!
W tej chwili znikąd pojawiła się pani Pomfrey z srebrzystobrodym Dumbledore'em u boku i wygoniła Harry'ego oraz Ginny, zaskoczona ich obecnością w tym miejscu. Pielęgniarka napoiła Hermionę jakimś eliksirem, dyrektor zadał jej kilka pytań dotyczących tożsamości napastnika, ale Gryfonka pamiętała tylko tyle, że miał długie, jasne włosy i prawdopodobnie był dziewczyną...
– Powinnaś odpoczywać – powiedziała w końcu pani Pomfrey i podała jej eliksir słodkiego snu.

Obudziła się kilka godzin później i może w takiej sytuacji zabrzmi to niedorzecznie, ale najbardziej przykro było jej przez to, że nie udało jej się odwiedzić matki, zgodnie z obietnicą Snape'a. Łzy bezsilności napłynęły jej do oczu i spłynęły strużkami po delikatnych, rumianych policzkach.
Była najzwyczajniej w świecie zmęczona. Zmęczona tym wszystkim – śmiercią ojca, rozstaniem z Draco, tajemnicą profesor Targaryen, Ronem, wczorajszym napadem... Nawet nie mogła spotkać się z matką, bo los się na nią uwziął. W takich chwilach Hermiona naprawdę nienawidziła żyć, ale nie poddawała się. Trwała nadal i nie myślała o samobójstwie – była na to zbyt silna.
Zasnęła ponownie.

Po południu odwiedzili ją Ginny i Harry. Wyglądali znacznie lepiej niż rankiem i Hermiona podejrzewała, że udało im się znaleźć parę chwil na sen.
– Harry chciał ci przynieść zadania domowe, ale go powstrzymałam – wyznała Ginny z poczuciem winy. – Nie bądź zła, proszę, ale pomyślałam, że dobrze ci zrobi odpoczynek.
– Nie jestem zła. – Hermiona uśmiechnęła się leciutko. – I tak nie mam siły na pisanie wypracowań.
Ginny chwyciła ją za rękę i chociaż Granger poczuła się troszkę nieswojo (biorąc pod uwagę fakt, że Weasley czuje do niej coś więcej niż siostrzaną miłość), nie odepchnęła przyjaciółki.
– Miona, przypomniałaś coś sobie? – zapytał nagle Harry poważnie.
I Hermiona opowiedziała przyjaciołom to, co wcześniej mówiła Dumbledore'owi. Czyli bardzo niewiele.
Pół godziny później Harry i Ginny udali się na trening quidditcha – co prawda Harry-kapitan byłby w stanie go przełożyć, gdyby tylko pani Pomfrey ich nie przegoniła – i Hermiona zasnęła ponownie, wcześniej zjadając ciepły posiłek przyniesiony przez pielęgniarkę.

Obudził ją jakiś szelest, jakby trzepot czyichś skrzydeł, i otworzyła lewe oko, a po chwili również prawe i usiadła, spodziewając się, że dostrzeże przed sobą wielkiego ptaka.
To, co, a raczej kogo, tam zobaczyła, było dla niej absolutnie zaskakujące.
– Profesor Snape? Mama?! – pisnęła i, zapominając o tym, że miała odpoczywać (chociaż nie czuła już żadnego fizycznego bólu, psychicznie była rozbita), wyskoczyła z łóżka i rzuciła się w ramiona rodzicielki.
– Hermi, moja Hermi. – Matka poklepała ją po plecach czule i pocałowała w czoło. – Pan Severus mówił, że się rozchorowałaś i nie chciał cię osłabiać teleportacją, więc przyprowadził mnie tutaj!
Oczy Hermiony spojrzały na profesora Snape'a rozszerzone z zaskoczenia. Zaskoczenia i wdzięczności – cieszyła się, nie nie zamartwiał Jean wczorajszym atakiem.
Pani Granger zaczęła opowiadać jej o podróży błędnym rycerzem i niesamowitym sklepieniu Wielkiej Sali („Pamiętałam, jak pokazywałaś mi w Historii Hogwartu fragment o tym, że sufit jest zaczarowany! Zawsze marzyłam o tym, by go zobaczyć na własne oczy, chociaż ci o tym nie mówiłam!”) i Hermiona poczuła się najszczęśliwszą dziewczyną na świecie.
***
Draco, ukryty z pomocą zaklęcia kameleona, podziwiał Hermionę z kąta skrzydła szpitalnego. Była taka szczęśliwa, kiedy rozmawiała z tą mugolską kobietą, której nie można było odmówić uroku osobistego.
Coś ścisnęło mu serce metaforycznie...
Hermiona wyglądała zaskakująco pięknie i zdrowo, jak na osobę, którą ktoś... ktoś potraktował Cruciatusem...
Zagotował się ze złości...
Gdyby nie to, że od wczoraj nigdzie nie mógł znaleźć Greengrass, dokonałby samosądu. Po tym, czego dowiedział się od Astorii, Draco nie miał wątpliwości, że długowłosym, blond napastnikiem była Daphne...
Snape i Pani Grenger opuścili skrzydło szpitalne i Hermiona została sama.
Och, tak bardzo miał ochotę zdjąć z siebie zaklęcie, podejść do ukochanej i pocałować ją czule, ale nie mógł się na to zdobyć. Zresztą... ona go nie kochała. Wyraziła się jasno wtedy, na szczycie Wieży Astronomicznej...
Draco westchnął posępnie i opuścił skrzydło.
***
Około piątej po południu Hermionę odwiedził Cedrik, przynosząc jej pokaźną skrzynię pełną czekoladowych żab.
– Nie mogę tego przyjąć – szepnęła, myśląc, że kosztowało go to majątek.
– Możesz – odpowiedział. – Nalegam. Za oprowadzenie mnie po szkole.
– Obroniłeś mnie przed Ronaldem, więc przysługa została spłacona – odrzekła. – Zresztą nie oczekiwałam za to zapłaty – zaśmiała się.
– Wiem. Ale nie przyjmuję zwrotów.
– Niech ci będzie – westchnęła, częstując się czekoladową żabą i podając jedną Cedrikowi, ale on pokręcił głową.
– Nie jadam – powiedział i widząc pytające spojrzenie Hermiony, poprawił się: – Nie jadam czekolady. Jestem uczulony.
– Aaach – opowiedziała ze zrozumieniem.
Wtem drzwi skrzydła szpitalnego otworzyły się i dwie pary stóp przygalopowały do środka. Harry zerwał z siebie i Ginny pelerynę-niewidkę.
– Luna zaginęła – wydyszał, ocierając pot z czoła.
– Razem z siostrą Astorii Greengrass, z którą chodzę do klasy. Daph...
– Daphne. – Hermionę olśniło. – To Daphne Greengrass mnie zaatakowała.
.
.
.
I oto kolejny rozdział. Najkrótszy z wszystkich, ale nie chciałem tego przyciągać. Być może w grudniu uda mi się coś jeszcze napisać.

1 komentarz:

  1. Nareszcie jakieś szczęśliwe chwile dla Hermiony. Zaczynam nawet lubić Snape'a takiego, jakiego przedstawiasz.
    Mam nadzieję, że Lunie nic nie będzie...

    Pozdrawiam!

    OdpowiedzUsuń