–
Jesteś pewna, że to ona cię zaatakowała? – zapytał Harry,
zdejmując okulary, i przetarł zaparowane szkiełka.
–
Jestem – odszepnęła Hermiona, ścierając spływające po
policzkach łzy.
Ginny
przytuliła przyjaciółkę, a Cedrik zmarszczył czoło.
–
Myślicie, że ta Greengrass porwała waszą przyjaciółkę? –
zapytał i wstał z krzesła, po czym zaczął krążyć w kółko,
myśląc intensywnie.
–
Jeśli zaatakowała Hermionę... – mruknęła Ginny, gładząc
Granger po dłoni, a ta wzdrygnęła się mimowolnie, odsuwając się
lekko.
–
Musimy powiadomić dyrektora o nowych poszlakach – zawołał Harry,
myśląc jasno.
–
Masz rację, Harry. – Cedrik skinął głową.
–
Biedna Luna – szepnęła Ginny łamliwym głosem. – Była taka
dobra...
Hermiona
zgodziła się z przyjaciółką w duchu. Luna była niesamowita z tą
swoją dobrocią płynącą z jej prostego serca. Tak dzielnie
walczyła o dobro zwierząt, nie przejmując się, że inni spalali
jej próby naprawienia świata. Hermiona pomyślała absurdalnie, że
jednak przejdzie na weganizm, pomimo miłości do jajecznicy z
bekonem, by oddać hołd Krukonce.
Bredzę,
jakby Luna już była martwa, pomyślała
dziewczyna przygnębiająco. Przecież na pewno nic jej nie
jest. Proszę...
***
Nastał grudzień, a Luna i Daphne nie odnalazły się. Biały śnieg
przykrył zamek i błonia jak miękka pierzynka, ale Hermiona nie
potrafiła zachwycać się tym widokiem jak za dawnych lat. Uleciała
z niej cała radość życia.
– Hermiono...?
Uniosła głowę znad pergaminu i zesztywniała. Przed nią stał Ron
Weasley z miną zbitego pieska.
– T-tak? – szepnęła, przełknąwszy ślinę. Co jeśli znów
mnie zaatakuje? Chociaż nie... jesteśmy w bibliotece... Nie odważy
się...
– Chciałem cię przeprosić – szepnął skruszony rudzielec, a
Hermiona zaśmiała się histerycznie.
– Upokorzyłeś mnie i zraniłeś. Fizycznie...!
– Ciszej – poprosił Ron, rozglądając się na boki, a kiedy
zorientował się, że żaden uczeń ani pani Pince się tym nie
zainteresowali, powiedział: – Wiem... nie powinienem tak się
zachowywać... bardzo przepraszam...
Hermiona patrzyła na niego skonfundowana. Przepraszał ją? Och, i
wyglądał tak szczerze? Może te lata przyjaźni nie przepadły...?
Po chwili oprzytomniała.
– Nie potrafię ci wybaczyć – szepnęła.
Chciała. Chciała, żeby było tak, jak dawniej, ale Ron wyrządził
jej zbyt wiele krzywd psychofizycznych. I nie tylko jej... Przecież
podpalił Krzywołapa! Razem z Seamusem spopielili plakaty Luny...
Nie, Hermiona nie potrafiła mu tego wybaczyć, nawet jeśli chciała.
Ron skinął głową.
– Rozumiem – szepnął. – To... cześć. – I obrócił się
na pięcie, zostawiając Hermionę samą.
Pierwszy raz widzę go w tym roku trzeźwego i nie będącego pod
wpływem magonarkotyków, pomyślała.
Wychodząc z biblioteki piętnaście minut później, natknęła się
na Dracona stojącego w kącie. Spojrzała na niego tylko fragmentem
oka i nostalgicznie ruszyła wzdłuż korytarza. Ona i Draco to już
przeszłość...
– Granger. – Blondyn złapał ją za nadgarstek.
Hermiona zatrzymała się zdziwiona i dokładnie pięć sekund
później Draco przypierał ją do ściany. Zbliżył usta do jej
ucha i już myślała, że ją tam pocałuje, ale on zwyczajnie
splunął do wnętrza jej narządu słuchu.
– Suka – syknął, kiedy spojrzał jej w oczy, uśmiechając się
drapieżnie.
Szatynka poczuła jak do oczu napływają jej łzy. Jestem suką?
– pomyślała. Kiedyś nazywał mnie „swoją ukochaną”,
a ja jego „moim kochankiem”... Na samo wspomnienie
zaszlochała donośnie.
– Nie wyj jak syrena, kretynko – powiedział Draco pogardliwie.
– Twoje łzy nie robią na mnie wrażenia. – To powiedziawszy
splunął na buty dziewczyny, wyprostował się z godnością i
odmaszerował do biblioteki, gdzie przywitał panią Pince uprzejmym
„dzień dobry, madame”.
Hermiona otarła rękawem wilgotne od łez policzki.
***
Draco i Astoria siedzieli w kącie w pokoju wspólnym Ślizgonów.
Platynowy blondyn przyglądał się dziewczynie i kawałku pergaminu,
na którym kreśliła coś na kształt mapy. Dziwnej, poplątanej
mapy z mnóstwem korytarzy.
– Co to za budynek? – spytał Draco, unosząc brwi. – Chyba nie
Hogwart?
Policzki Astorii zaróżowiły się uroczo (nie uroczo, urocza
jest tylko Hermiona, zganił się Draco w myślach), a ona sama
spojrzała niego niepewnie.
– T-to ścieżki w Zakazanym Lesie... Wiem, że nie mam talentu –
szepnęła dziewczyna zawstydzona. – Daphne w dzieciństwie lubiła
chodzić po lasach i szukać magicznych grzybów. Pomyślałam, że
może zabrała Lunę Lovegood do przyszkolnego lasu. Ale... nie
bardzo orientuję się w jego rozmieszczeniu i to tylko taki... luźny
przykład mapy.
– Rozumiem – powiedział Draco, skinąwszy głową, chociaż tak
naprawdę w ogóle nie orientował się, co ta mapa przedstawiała. W
życiu nie uznałby jej za zakazany las, gdyby Astoria nie wyznała
mu prawdy. – Więc myślisz, że Daphne...
– ...porwała Lovegood i zamierza ją skrzywdzić? – zapytała
dziewczyna, a kiedy Dracon ponownie skinął głową, wyszeptała: –
Niech Merlin ma tę Krukonkę w opiece.
Ślizgon trzeci raz z rzędu skinął głową.
– Niech Merlin ma ją w opiece – zgodził się z Astorią. – Ja
już muszę iść, Astorio, dałem Demonowi i Pansy słowo, że
dzisiaj ich nie wystawię. Jutro będziemy kontynuować nasze
detektywistyczne spotkanie, przepraszam, że dzisiaj tak wyszło. Do
zobaczenia.
Draco ujął dłoń Astorii i ucałował ją po dżentelmeńsku.
Ech,
że też Blaise i Pansy wciąż mają ochotę na alkoholowe libacje,
pomyślał zrezygnowany,
wychodząc na korytarz. Kiedy tyle się dzieje...
Wzdrygnął się nagle, przypominając sobie jak jakiś miesiąc temu
na jednym z piątkowych spotkań Zabini zaprosił Daphne, chcąc ją
wyrwać na jedną noc (Blaise zawsze wyrywał panny tylko na jedną
noc, twierdził, że to dlatego, iż jest młody i różnego seksu
chce w życiu spróbować), a ta modliszka przyczepiła się do
Draco.
Zrobiło mu się niedobrze, kiedy umysł podsunął mu obraz starszej
Greengrassówny w stroju, który więcej odkrywał niż zakrywał. I
pomyśleć, że Astoria jest z tą suką spokrewniona! Przecież Tori
to dama!
Draco był w połowie drogi do Pokoju Życzeń, kiedy mroczny znak na
jego lewym przedramieniu zaczął go nieznośnie piec. Czarny Pan
kolejny raz dał mu znać, żeby się pospieszył z wypełnieniem
misji.
– Jak ja mam tego teraz dokonać, kiedy my nie jesteśmy razem? –
szepnął zrezygnowany, a do oczu napłynęły mu łzy bezradności.
Dodatkowym problemem była Greengrass, szwendająca się po lasach.
Przez zaginięcie jej i Luny wymykanie się z zamku stało się
niemal niemożliwe.
Och,
Hermiono, niech wrócą te chwile, kiedy nasze życie było niemal
proste, a największym problemami były kłótnie na boisku
quidditcha, w których uczestniczyło tylko kilka garści Gryfonów i
Ślizgonów, albo walka o Puchar Domów.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz